run-log.com

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Poniedziałek, 0st, pozytywnie

Zasnąłem niemal tradycyjnie po północy i jeszcze przed piątą otwarłem oczy. Nie miałem ochoty na nic z wyjątkiem poduszki i kołdry. Wstałem jednak bardziej na przekór własnym słabościom niż z ochoty. Czterdzieści minut później zacząłem rozgrzewkę.
Głowa, ramiona, razem, na zmianę, przód tył, skłony, biodra, przysiady, znów skłony, rozciąganie, wykroki, siad płotkarski (jak to się nazywa?), kolana, kostki. Sporo tego. Nie ma szans w dziesięć minut zrobić wszystkich ćwiczeń. Ale gdy coś ominę, czuję to po drodze.

Zero stopni, prawie zero wiatru, świt w pełni. Biegłem ze słuchawkami na uszach, z Trójką. Źle nie było, ale chyba sobie daruję muzykę. Za bardzo cenię sobie ciszę i śpiew ptaków. Długo się rozgrzewałem. Jeszcze do czternastej minuty czułem lekkie palenie w różnych stawach i mięśniach, co dwie minuty przechodziłem w marsz, aby się nie nadwyrężyć. Dopiero na największym podbiegu byłem gotowy do ciągłego biegu. Uważnie słuchając ciała, czy każda jego część daje radę i nie zostaje w tyle, manewrowałem pomiędzy truchtem, a biegiem, bez zatrzymywania się. Wysiłek spory, choć zapas jeszcze był. Trochę skłonów, rozciągania i pod prysznic. Dziś trochę dziwnie, bez emocji, bez szaleństw, tak, jakby przebiegnięcie 3 kilometrów było czynnością między myciem zębów, a dopijaniem kawy. Z drugiej strony, bez biegu poranek byłby niepełny. Jak bez kawy lub mycia zębów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz