Miałem prawie miesiąc
przestoju. Masakra ale w tym czasie wszystko (dosłownie wszystko)
było podporządkowane jednej sprawie. Dopiero w piątek wróciliśmy
do normalnego życia i już w sobotę mogliśmy wyruszyć na znane
ścieżki. Pogoda niemal idealna, trochę za ciepło, ale w lesie już
dokładnie tak, jak lubię. Przyłożyłem się do rozgrzewki, bo po
tak długiej przerwie mięśnie i stawy zrobiły się sztywne i
zwiotczałe. Pobiegłem znaną trasą, po trzydziestu, może
czterdziestu minutach wbiegłem na nowe ścieżki, które okazały
się bardzo piaszczystą trasą rowerową. Kilka wzniesień z
głębokim piaskiem i naprawdę miałem dość. Czułem, że znowu
muszę przyzwyczaić się do wysiłku. Oby jak najszybciej...
Wziąłem ze sobą butelkę
wody. 0,75l trzymana w ręce zdaje egzamin. Godzinny bieg z taką
butelką nie powodował żadnych większych objawów zmęczenia, bólu
czy odrętwienia. Pobiegam trochę z tą butelką i jak wszystko
będzie OK, kupimy bidony na ręce. Na razie upatrzyłem sobie
(wstępnie) taki:
Przebiegłem 9km w
tragicznym czasie, ale najciekawsze było później – dostałem
strasznych zakwasów! Zapomniałem już jak to jest, bo od mają,
czerwca zakwasów nie miałem, a tu taka niespodzianka.
Prawdopodobnie dziś będzie jeszcze gorzej, bo trzeba to rozbiegać.
Jednak nastawiam się na krótką trasę, około 4km. Liczę na
szybkie dojście do formy, przynajmniej takiej, jak w lipcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz